Jesteś tutaj:
Nasze starty
wydarzenia, w których braliśmy udział
Bieg Rzeźnika
Data 2012-06-08
Miejsce Bieszczady

Ewa i Darek na Biegu Rzeźnika Opublikowano 13 czerwca 2012, autor: Agnieszka Jankowska Wszystko zaczęło się 1 grudnia 2011, kiedy to zadałam mojemu drogiemu koledze Darkowi pytanie czy zechciałby pobiec razem ze mną „Bieg Rzeźnika”?Po uzyskaniu twierdzącej odpowiedzi ruszyła machina przemyślanych treningów i przygotowań. Wtedy to też ustaliliśmy nazwę naszej dwuosobowej drużyny… Fifty-Fifty! Były różne starty i biegi maratońskie, aż wreszcie nastąpił ten jedyny wyczekiwany, spędzający sen z oczu dzień 8 czerwca 2012 w Komańczy. Dzień wcześniej odbieramy pakiety startowe w Cisnej i tutaj też następuje odprawa drużyn. Zostawiamy dwa oznaczone worki (niebieski i czarny), które organizator przewozi nam na tak zwane przepaki. Dużo było wcześniej myślenia co załadować do tych worków. W efekcie zapakowaliśmy: koszulki na zmianę, bułki, zapasowe żele energetyczne, kawałki czekolady, cząstki owoców, bidony z Vitargo, plastry, skarpetki. 8 czerwca, godzina 02:20 pobudka. Pijemy pospiesznie herbatę. Zjadam owsiankę i baton energetyczny, Darek bułkę z miodem. Ubrani w spodenki za kolana, bluzki z krótkim rękawem i cienkie kurtki, z plecakami na plecach wypełnionymi izotonikami, żelami, bananami, wychodzimy ze schroniska PTTK w Komańczy i szybkim marszem udajemy się na start. Na dworze jest ciemno (wschód słońca dopiero około 4:40). Start – Komańcza, przy kościele, godz. 3.30. Jest nas „Rzeźników” około 600 osób, na głowach pobłyskują czołówki. Jest gwar i duże podniecenie. Osoby towarzyszące i nieliczni mieszkańcy żegnają biegaczy. Robią pamiątkowe zdjęcia. Wyje syrena i pada strzał. Ruszamy czerwonym szlakiem, który ma nas prowadzić, aż do Ustrzyk Górnych na metę. Według zasad regulaminu osoby biegnące w parach nie mogą oddalać się od siebie na odległość większą niż 100 m. Biegniemy z Darkiem uważnie patrząc pod nogi, bo jest ciemno, a drogę wyznacza jedynie światło z czołówek. Początek trasy, to niedługi odcinek drogą utwardzoną (asfaltowo-żwirową), jest ciasno. Po około 25 min wbiegamy do lasu. Natrafiamy na pierwszy strumień. W trakcie przygotowań ustalaliśmy, że wszystkie strumyki i błota na trasie pokonujemy w brud. Tak też uczynił to bez zastanawiania się Darek. Ja się zawahałam. Miałam nowe buty, czyste skarpetki ciepło w nóżki więc pomyślałam, ach może to jeszcze za wcześnie! Spróbuję po kamyczkach przeskoczyć na drugą stronę. Skończyło się marszem po kostki w zimnej wodzie. To był pierwszy chrzest rzeźnicki. W butach chlupie woda i zaczyna się podbieg. Pomyślałam tylko przez chwilę jak będą wyglądały nogi po kilku godzinach biegu. Potem już nigdy o tym nie myślałam i wszystkie potoki i błota pokonywałam z marszu. Do pierwszego przepaku na przełęczy Żebrak dobiegliśmy w wyznaczonym przez siebie czasie 2 godzin i 20 minut. Tutaj wypiliśmy izotonik, zjedliśmy banana i dalej w drogę do następnego przepaku w Cisnej. Trasa przebiegała w lesie z licznymi podbiegami na szczyty oscylujące w wysokości około 1000 m. Jesteśmy w dobrej formie i biegnie się nam wspaniale. Czekamy na spotkanie z naszym supportem, czyli z moim mężem Piotrem i Anią. Jest przed ósmą rano wbiegamy do Cisnej. To pierwszy przepak z naszymi torbami. Zjadamy bułki, pomarańcze (przyniesione przez Anię) przebieramy koszulki i w dalszą drogę. Teraz przed nami najdłuższy odcinek trasy około 24 km. Musimy pokonać trzy szczyty: Małe Jasło, Jasło i Ferczatą. Te podbiegi na wysokość powyżej 1100 metrów czujemy już w nogach. Przychodzą pierwsze chwile zmęczenia. Mamy przebiegnięte 50 km, zaczyna robić się troszkę cieplej. Zwalniamy tempo i zbliżamy się do następnego przepaku we wsi Smerek. Mistrzostwo Świata!! Ania przynosi gorący żurek z kiełbasą i jajkiem. Zjadamy michę żurku i biegniemy dalej. Teraz zaczyna się prawdziwy bieg Rzeźnika. Od razu jest stromy podbieg na Smerek. Nogi ślizgają się po błocie. Podejście jest ciężkie i długie. Darek odpycha się kijami i „szoruje” do przodu pierwszy, ja dzielnie próbuję dotrzymać mu kroku. Wychodzimy na Połoninę Wetlińską i ten widok… dech w piersi zatyka! Po jednej i drugiej stronie jak okiem sięgniesz góry porośnięte przepięknie zielonymi drzewami. Biegniemy granią, a wiatr głowy urywa. Zanosi się na burzę. Na Połoninie mijamy turystów, którzy nas pozdrawiają, dodają nam otuchy, sił do dalszego biegu. W oddali widać schronisko Chatka Puchatka i teraz to już jeden długi skok – jakieś 40 min – i jesteśmy w Berehach, bardzo szczęśliwi, że cali dotarliśmy do tego postoju. Zmęczenie jest silne, ale i wiara w to, że pokonamy tę trasę jest wielka. Ostatni odcinek. Wydawałoby się, że łatwizna tylko ok. 10 km (jedna pętla w Lesie Kabackim). Nic bardziej mylącego. Podejście pod Połoninę Caryńską (1297m) jest krótsze niż pod Smerek, ale bardziej strome. Na szczycie znowu mocno wieje. Zakładamy kurtki, czapki mocniej naciągamy na uszy i maszerujemy w dół. Zbiegając z Połoniny Darek podśpiewuję różne piosenki. Ulubiony kawałek to Czarny Alibaba. Jeszcze na koniec przebiegamy przez drewniany mosteczek i z okrzykiem wielkiej radości wbiegamy na metę w Ustrzykach Górnych. Jest medal, radość, przyjaciele i zimne piwo. Nogi wcale nie bolą tylko nieść już nie chcą. I tak nam minął ten przepiękny i trudny bieg po górach, połoninach i graniach bieszczadzkich. Ta radość trwała tylko 13:48:27. Ja tam jeszcze wrócę i zachęcam Was do podziwiania tych pięknych miejsc. To nie koniec! Następnego dnia (nogi bolą, po schodach schodzę tyłem) jedziemy do Cisnej kibicować Ani, która zauroczona naszym biegiem postanawia wystartować w pierwszej edycji Rzeźniczka. Trasa trudna, po górach ok. 27 km. Start honorowy w Cisnej, dobieg do stacji kolejki wąskotorowej w Majdanie, kolejką do Balnicy. Z Balnicy start ostry niebieskim szlakiem granicznym, aż na Okrąglik,górę Jasło i zbieg do Cisnej. Trasa urozmaicona (dosyć trudna): w górę, w dół, przez rowy, przez rzeczkę, po krzakach, po błocie, … w nocy padał deszcz, nasza Ania grzęzła w glinie po kostki, ale to jej w ogóle nie przeszkadzało przybiec radosnej i szczęśliwej. Wracamy do Warszawy słuchamy Grechuty i wtulamy się w jego przesłanie. „Tyle było dni do utraty sił do utraty tchu tyle było sił Gdy żałujesz tych, z których nie masz nic Jedno warto znać, jedno tylko wiedz, że Ważne są tylko te dni, których jeszcze nie znamy Ważnych jest kilka tych chwil, tych na które czekamy”
  • Dystans 77,5 km [ bieg ukonczylo: 468 ]

Nasze wyniki:
Miejsce Uczestnik Czas Tempo [min/km] Predkosc [km/h]
263 Ewa Matuszewicz 13:48:27 10:41 5.6
264 Dariusz Turlej 13:48:27 10:41 5.6
Stowarzyszenie Rekreacyjno-Sportowe "Kondycja"
05-500 Piaseczno, ul. 1 Maja 16 · Telefon: 604 466 206
obsługa informatyczna: