Po kilkudziesięcioletniej przerwie miasta Goerlitz i Zgorzelec w pewien sposób połączyły się, tworząc tzw. Europamiasto. Jednym z przejawów tego związku jest coroczna organizacja tzw. Europamaratonu, czyli imprezy biegowej łączącej dwa miasta i dwa kraje – trasa maratonu zaczyna się w Niemczech, prowadzi przez most na Nysie Łużyckiej do Polski, po czym wraca do Niemiec, gdzie jest meta.
3 czerwca tego roku odbyła się już dziewiąty Europamaraton. Jest to impreza nietypowa. Z jednej strony kameralna (w maratonie bierze udział kilkuset zawodników), z drugiej masowa. Jak to możliwe? Rzecz w tym, że jest to połączenie wielu biegów – maraton, półmaraton, „dycha”, wyścigi rowerów ręcznych, rolkarzy, hulajnogarzy (?), jak również biegi dziecięce na kilku dystansach. Razem tworzy to dość dużą imprezę. Ponad godzinę zajmuje wystartowanie tych wszystkich biegów.
Impreza jest zorganizowana perfekcyjnie. Oznakowanie trasy jest idealne. Wydanie certyfikatu po ukończeniu biegu trwało jakieś 15 sekund, tak samo zwrot kaucji za wypożyczenie chipa. Zamiast kilku „dużych” punktów odżywczych od piątego kilometra poczynając na każdym kilometrze znajdował się mały (2-3 osoby), dzięki czemu wszyscy nie tłoczyli się przy jednym punkcie. Przed każdym skrzyżowaniem znajdowała się tabliczka ze strzałką wskazującą kierunek biegu.
W szczególny sposób organizatorzy potraktowali kobiety biegnące w maratonie. Obok pierwszej z nich jechał rowerzysta z tabliczką „Pierwsza kobieta maratonu”. Gdy dobiegła ona do mety, rowerzysta zmienił tabliczkę na „Druga…”, zawrócił, znalazł następną maratonkę i jechał z nią do mety. I tak dalej…
Ja wziąłem udział w tym biegu (konkretnie w półmaratonie) już czwarty raz, będąc wciąż jedynym reprezentantem „Kondycji” w tej imprezie. Pogoda była idealna – około 15 stopni, bardzo lekki wiaterek, niebo zachmurzone, ale bez deszczu. Trasa – po ubiegłorocznej zmianie – nie przebiega już po obu stronach granicy (tak, jak trasa maratonu), lecz biegnie z centrum Goerlitz, przez przedmieścia i wioski za miastem, po czym wraca (meta jest tam, gdzie start), okrążając dość wyraźne wzgórze Landskron (tak samo nazywa się browar sponsorujący imprezę :)). Profil trasy jest dość „górzysty” – suma podbiegów wynosi około 150 metrów i naprawdę ciężko jest znaleźć więcej, niż 100 m płaskiego odcinka.
Jako że pierwszy kilometr był „z górki”, nadrobiłem około minuty w stosunku do swojego planu i potem się tego trzymałem, a nawet w pewnym momencie byłem dwie minuty przed planem. Na podbiegach radziłem sobie nieźle, a na zbiegach mogłem nieco odpocząć. Najlepszy odcinek na 15-tym i 16-tym kilometrze – dwa kilometry w dół. Niestety, końcówka była już nieco „na łeb, na szyję”, co odbiło się na stanie moich kolan. 🙁 Na szczęście nie odbiło się to na mojej szybkości. Ostatnie dwa kilometry – wiedząc, że mam dobry czas – przebiegłem na zupełnym luzie i metę osiągnąłem z czasem 1:50:54, co oznaczało nową życiówkę (poprawa o niemal dwie minuty). Ta życiówka jest dla mnie bardzo ważna, gdyż osiągnąłem ją w moim ulubionym biegu i na niełatwej trasie.
Dodam jeszcze, że bieg spotyka się z niezmienną życzliwością mieszkańców miasta i okolicy, która objawia się gorącym dopingiem na trasie. Dzięki temu oraz dzięki prowadzącemu imprezę (fantastycznie potrafił rozgrzać kibiców na starcie) są to bardzo sympatyczne zawody i zachęcam wszystkich zawodników „Kondycji” do udziału w „Europamarathon” w przyszłych latach.
Mariusz Dziaczyński
Gratki Mariusz! Już nie masz wyjścia jak w następnej połówce łamać 1:50. Impreza ciekawa i całkiem niedaleko od Piaseczna 🙂